Powieść 47

Powieść 47

4%
460
z potrzebnych 10 800 zł = 4% celu
8 wpłat

Zakończono
Typ: Crowdfunding
Model: Wszystko albo nic
Projekt nie został zrealizowany, gdyż do dnia 13.02.2014 nie uzyskał pełnego finansowania.
Obserwuj
  • Projekt
  • Aktualizacje (3)
  • Wspierający (8)
  • Społeczność

Kampania wzbudziła

116 reakcji

Udostępnij:

Opis projektu

O MNIE
 

Nazywam się Zenon Miszewski, urodziłem się w roku 1957 i czuję się Pomorzaninem, jednak tylko półkrwi Kaszubem, ponieważ mój ojciec był rodowitym mieszkańcem Ziemi Bytowskiej, ale mama dotarła tu z Kresów Wschodnich wraz z przesiedleńcami po 45 roku. Do Ustki wprowadziłem się wraz z rodzicami, jako trzylatek, czyli mieszkam tu prawie od urodzenia, to jest od 1960 roku.
Z zawodu jestem Technikiem Mechanikiem Urządzeń Okrętowych, ale to zamierzchła przeszłość, gdyż większość życia muzykowałem.
Piszę, od kiedy zachorowałem na SM ( stwardnienie rozsiane). Proza zassała mnie i stała się moją pasją. Na początku pisanie było tylko zainteresowaniem i swego rodzaju rehabilitacją, teraz jednak nie potrafię istnieć bez niego. Choroba wyostrzyła mi spostrzegawczość. Pozwoliła też nabrać dystansu do siebie i do otoczenia. A autoironia, której daję upust w swoich tekstach pozwala mi śmiać się z własnych słabości, śmiać się ze swych mocnych stron i kpić z niepowodzeń. Daję temu upust w opowiadaniach i felietonach, które opublikowała Fundacja ARKA Bydgoszcz w książkach – zbiorach: „Przenikanie światów”, „Spotkanie z pasją”, „ Uśmiech dobry na wszystko”  www.fundacja-arka.org

Tekstem „Dwie sosny”, w którym opowiadam o swojej rehabilitacji i powrocie po latach do ćwiczeń kulturystycznych, zdobyłem I nagrodę w konkursie literackim organizowanym przez Fundację Arka Bydgoszcz. Jestem też autorem powieści „Dlaczego tak?” wydanej przez wydawnictwo RADWAN w roku 2011. Moja strona autorska: www.zenonpisze.pl

 

O PROJEKCIE

Projekt dotyczy wydania mojej powieści „47” (224 strony) i umieszczenia jej na rynku księgarskim

w wersji drukowanej, e - book i audiobook.

(a więc również skład i łamanie, indywidualny projekt okładki, podwójną korektę, druk i oprawę czytanie przez lektora i wytłoczenie płyt CD z kolorowym nadrukiem zapakowane w kopertę foliową z paskiem klejowym).

Wydanie pierwszych 500 egz. książki „47” (format: 145x205 mm, oprawa miękka, okładka kolorowa, foliowana, papier na wnętrze: offset 80g) wyniesie łącznie – 16 700zł

Część kosztów pokryję z własnej kieszeni tj:

– wydanie wersji e-book                                                  450zł 

– wydanie audiobooka CD (czytanie, matryca i tłoczenie) + 2 450zł

– mailing reklamowy z nowo wydaną książką                  + 1 300zł = 4 200zł

   Jednak pozostałą kwotę – 10 800 zł potrzebną na wydanie wersji drukowanej spakowanie jej z audiobookiem, dystrybucję i obsługę, chcę zebrać dzięki promocji w programie „Wspieram to” i przychylności Was Państwa, za co z góry dziękuję.                     

 

    Historia opowiedziana przeze mnie jest analizą wartości człowieka obciążonego chorobą, więc pokazuje jego możliwości i siłę. Powieść jest uniwersalna – transgraniczna, ponieważ zawarłem w niej treści z pogranicza zdrowia i choroby, otrzymywania i dawania, miłości i zaborczości, dumy i pychy, zdobywania i utraty. A one dotyczą wszystkich ludzi.

  Adresatem mojej powieści są faceci tacy jak ja, czyli mężczyźni mający wątpliwości. Ale nie tylko. Pisałem ją z myślą o problemach damsko męskich nurtujących obie strony, adresuję ją więc do pań wyobrażających sobie, że mogą zmienić partnera, albo do panów którzy wyobrażają sobie, że zmienią lub podporządkują partnerkę. Wybór dobrych lub złych marzeń niosących ze sobą konsekwencje jest też ważną częścią książki.  

Powieść 47 jest również lekturą dla niepełnosprawnych, aby umocnić ich w dążeniu do osiągania celów wydawać by się mogło nieosiągalnych. Jednak pokazuje też drugą stronę medalu, że chory nie jest pępkiem świata wytykając nikczemność przesiąkniętą egoistycznym rozumieniem priorytetów życiowych.

  Treść ksiązki zakotwiczona jest na Pomorzu. To historia Polaka, który urodził się w końcu lat pięćdziesiątych. Na jego losy ma wpływ numerologia – przynajmniej on tak twierdzi. Jako dwudziestolatek uwikłany w koszmar SM (stwardnienia rozsianego) rozpoczyna walkę o godny byt krocząc z podniesioną przyłbicą. Na jego drodze stają kobiety, a ich pojawianie się jest nieprzypadkowe, ponieważ osią, wokół której toczy się życie, jest namaszczone młodzieńczym – traumatycznym pocałunkiem. Ten pierwotnie niewinny całus – zdawać by się mogło – przeradza się w koszmar, który odbijając się echem, określa losy głównego bohatera i tak jak twór geologiczny definiuje wszystko wokół siebie.

 

 POWIEŚĆ „47” fragmenty

Prolog

 

– Stało sã co? Trzimej! Cygnij! Chleba nie dali?! – ryknął szyper przez otwarty bulaj sterówki.

– Bernaś, cholera! Coś ciężkiego mamy na hakach. To nie dorsz. Nie dam rady!

– Jo, to kłopòt. Edek pòmòże!

 

Morze było spokojne, sztill – glada – flauta, jak mówią rybacy, więc Bernard bez zastanowienia podpłynął jeszcze pół kabla i bez trudu zastopował dwunastometrową drewnianą pokładówkę. Wczoraj wieczorem postawili sześć tysięcy haków na dorsza i ściągali je dzisiaj. Zebrali większość zastawionego sprzętu. Edek w ładowni zapełnił już wszystkie skrzynki i teraz na pokładzie robił przegrodę na dorsze. Bojka oznaczająca koniec zaciągu była już dobrze widoczna, więc wybieranie dobiegało końca. Ręce piekły od wyciągania cienkiej linki z hakami. Czasami hak kaleczył dłonie i bolało jeszcze bardziej. Ale nie patrzyli na to, bo trzeba było odpinać następne dorsze, albo zdejmować przynętę i robić dalej. I tak sześć tysięcy haków, co półtora metra następny.  Wyciągali na zmianę, teraz była kolej Henryka, bo Edek ustawiał skrzynki tak, żeby można było choć część dorszy wypatroszyć, zanim wrócą do portu. Tym razem połów był udany, bo prawie na każdym haku dorsz, czasem taki wielki, że tylko jeden mieścił się do skrzynki.(…)

 

(…) Rankiem 13.12.1966r. tata wyszedł z domu podenerwowany. Z mamą nie wiedzieliśmy, czemu?

*

– Bernaś, nie wiem czy dobrze, że wychodzimy. Już buja – marudził Henryk.

– Dzisiaj, to i ja powiem, że lepiej nie wychodzić. Chmury jakoś nie idą jak trzeba. U nas w Centrali jak tak szły, to zaraz była wichura. A tu też się zbiera – mruczał Edek.

– Zawrzëjta pësczi. Nie gôdac – burknął Bernard i pchnął manetkę gazu do przodu. Kuterek przyspieszył. Chwilę później cumowali przy strażnicy Wojsk Ochrony Pogranicza, do odprawy.

– O, patrzcie! – Edek zwrócił się szczególnie do przejętego sytuacją Henryka. – Będzie wychodzić też stalowa żółta „siedemnastka” Troci. Bernard, to twój kuzyn.

– Jo, jidą pò secy na łososa.

Odprawa Wopistów była prędka.

– Bernaś – I ty też chcesz dziś wychodzić? – ze złością w głosie pytał Bosman Portu.

– Jo, haczi trza zebrac.

– Ich siatki, to rozumiem, jeden kuter poszedł już godzinę temu, ale wasze haki? Po sztormie zbierzecie – tłumaczył, bo nadstawiał karku, a prognoza zabraniała puszczania jednostek w morze.

– Gôdôj so co chcesz – fuknął bosmanowi i odwrócił się plecami. – A czegò wa we dwóch? – krzyknął do Jana. Choć stali blisko, to krzyknął, bo szum morza zagłuszał słowa skutecznie.

– Onkel, idziem tylko zebrać. Ja i Tadek starczi.

– Jo, jo.

– Z Bogiem – krzyknął Edek, bo „siedemnastka” już odcumowała.

„Żółtek” miał mocny silnik, więc wyrwał do przodu. Drewniana pokładówka jeszcze stała przy kei. W sterówce byli we trzech i patrzyli jak kuter wychodzi z główek portu. „Siedemnastka” dziobem zaryła w falę, aż bryzgi wody odrzucone na boki wylały się na falochron. Sekundę później, przód jednostki runął z grzbietu fali. Na szczycie skotłowanej kipieli wyrosła rufa ze sterem i wirującą śrubą napędową.

– Nie idę w morze! – wrzasnął Henryk, aż Edek z Bernardem się zmarszczyli.

– Stało sã co?

– Ale śmierdzi! – warknął Edek.

– Co të sã zesrôł, Henryk?

– A idźcie do diabła z tym morzem! Nie idę! – rzucił Henryk. Wyskoczył ze sterówki czerwony jak burak i korzystając z tego, że kiwali się jeszcze przy nabrzeżu, wygramolił się na ląd i pognał przed siebie.

– No to poszlim po haki – podsumował Edek. Jednak złości nie było w jego słowach.

– Taczi los. Niech im dobrze pójdze. Zdejm cumë. Jidzema do pòrtu – zadecydował Bernard.

Edek uśmiechnął się.(…)

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ZWIASTUN I PIECZĘĆ

 

Cyfry są magią samą w sobie.

Na rzeczywistość mają wpływ czasami jako pojedyncze znaki.

Bywa też, że tworząc liczbę jako wynik dodawania, wyciskają piętno na życiu człowieka.

Bywają błogosławioną wskazówką. Albo przekleństwem...

***

27 marca 1970 roku po południu, w małym nadmorskim miasteczku urodziła się dziewczynka. Nadano jej imię Agata. (…)

***

27.03.1970 roku na wesele do naszej rodziny na wieś przyjechaliśmy z pompą. Przyjechaliśmy jak nikt inny. Nie mogło być inaczej!  Mój tata, Bernard jako pięćdziesięciolatek, po wojenno – obozowych przejściach, miał gest i bez względu na stan portfela, nie stronił od ekstrawagancji. Pewnie w sercu nosił żal za straconą w hitlerowskich obozach koncentracyjnych młodością i chciał takim stylem bycia powetować sobie krzywdy. Tak to oceniam teraz z perspektywy lat.
Dla młodej pary wieźliśmy prezenty i wałówkę na wesele. Ojciec obiecał ryby. Było ich dużo. Mama przed przyjazdem przez trzy dni przyrządzała z nich frykasy, bo tutaj gospodarze mieli dość roboty z innymi rzeczami.
Dworzec kolejowy jest oddalony od tej wiochy o jakieś cztery kilometry, więc rodzinka dotarła ze stacji piechotą. Kilkoro gości – napotkanych po drodze – zabrał furmanką mój wujek Antek – gospodarz i organizator wesela. Akurat jechał z pobliskiego miasteczka. Im się poszczęściło. A my, pokonując trzydzieści kilometrów, przyjechaliśmy taksówką! Fakt, bagażnik był pełny, więc o dźwiganiu bagaży nie mogło być mowy. Jednak mimo wszystko, wynajmując taksówkę, tato wykazał się nie lada ekstrawagancją.

– Prr, Baśka – krzyknął wujek na konia i furmanka stanęła. – A no, to już jesteś, Bernaś.

– No jo, Antoś. Rëbã téż mómë.

Uściskali się.

– Na sam przód, mów gdzie Lodzia i Kamilek?

– A tam są – kiwnął na nas tata.

– Taxi ty wzioł – westchnął wujek.

I zaczęło się obcałowywanie i ściskanie z rodzinką, czego chłopacy nie cierpią, więc prędko zwiałem do chłopców biegających po podwórzu.  

 

Moich rodziców, jak wszystkich dorosłych, posadzili przy weselnym stole. Orkiestra grała. Ja zaś z innymi dzieciakami, błąkałem się po domu. Wujek Antek z ciotką wyznaczyli nam stolik w kącie sali, ale nikt z nas tam nie chciał siedzieć. Dom znałem dobrze, ale go nie lubiłem. Tu zawsze musiało się coś zdarzyć!

 

Kiedyś, jako pięcioletni malec, w wielkanocny lany poniedziałek przebiegałem z sieni do kuchni. Chciałem wodą napełnić sikawkę. Niestety, poślizgnąłem się na mokrej posadzce i runąłem. Upadłem tak fatalnie, że lewą rękę po pachę zanurzyłem w kotle z wrzątkiem! Stał tam, bo trzeba było przygotować żarcie dla świń. Jak to na wsi…

Byłem w szoku. Nie mogłem się ruszyć! Zanim odnaleźli mnie zemdlonego, minęło kilkanaście minut! Rękę prawie ugotowałem. Potem ponad miesiąc leżałem w szpitalu. Miałem przeszczepy. Cierpiałem koszmarne zmiany opatrunku. Przydało się, że tata był rybakiem. Każdego tygodnia opiekujący się mną lekarz dostawał cztero, pięciokilogramowego wędzonego łososia. Dziś wiem, że moje leczenie drogo rodzinę kosztowało, ale dzięki temu nie straciłem ręki. Doktor zainstalował mi dreny i zamiast cierpieć codzienne zmiany opatrunku, cierpiałem raz na kilka dni. Opiekę miałem dobrą, a doktor kazał wołać na siebie „wujku”. Korzystałem z tego, kiedy ktoś inny niż on, a szczególnie ordynator oddziału, chciał dobrać się do mojej ręki. Darłem się wtedy wniebogłosy – wujek! wujek! – A on, choćby był daleko, przybiegał i opatrywał mnie osobiście.(…)

***

(…) Ojciec, siedząc przy weselnym stole, rozglądał się zawzięcie, aż w końcu mnie wypatrzył i gestami natarczywie namawiał, abym prześliznął się pod blatem i usiadł razem z nimi.

– Kamilk, chòdzże tuwò, dôsz radã – krzyknął.

Ale ja nie chciałem przyjść do rodziców.

– To mie sã baro nie widzy, co ten Antk zrobił – burczał tata nie zważając, co inni pomyślą. Ale mama go uspokoiła.

Teraz już nie pamiętam, o co mi chodziło. Uparłem się i już. Nie dotarłem do nich, nie przytuliłem się. Nie zrobiłem tego, czego chcieli, szczególnie tego, czego chciał ojciec.

Snując się po domu, dostrzegłem tatę. Tańczył z kuzynką, bo mama tańczyła rzadko. Popisywał się, nie bacząc na to, że przeszedł trzy zawały. Może był zły na mnie. Obserwowałem go zza drzwi, stojąc na korytarzu. Chciałem podejść, żeby go przeprosić, ale niespodziewanie odwrócił się i chwiejnym krokiem – pamiętam to doskonale – ruszył do wyjścia. Patrzył mi w oczy wybałuszonymi oczami i szedł. Chyba chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydusić słowa. Był już blisko, gdy nagle runął bezwładnie na posadzkę.
Usłyszałem plask upadającego ciała i czyjeś krzyki. Schyliłem się do ojca, ale jacyś ludzie mnie odepchnęli! Ktoś chwycił za rękę i odprowadził na bok, próbował czymś zająć, potem odszedł. Zostałem sam. Zrobił się rwetes nie do opisania. Usłyszałem krzyk: „Dzwońcie po karetkę!” Ale jak tu było dzwonić, kiedy jedyny telefon miał sołtys na końcu wsi! Ktoś jednak pobiegł.
Rozkrzyczana kobieta, mówiła, że jest pielęgniarką, wcisnęła nieprzytomnemu ojcu nitroglicerynę pod język. Potem zanieśli go do pokoju i robili sztuczne oddychanie.
Przez jakiś czas nikt się mną nie interesował. Stałem i patrzyłem nieprzytomnie na to, co się dzieje. Długo czekaliśmy na lekarza. Wreszcie dotarł! Ostatni kilometr, od skrzyżowania z drogą główną, brnął przez zaspy pieszo. Śnieg padał przez ostatnie pięć godzin tak intensywnie, że wiochę i drogę do niej zasypał dokładnie. Lekarz przywlókł się przemoknięty. Stwierdził jedynie zgon.
Za śmierć taty winiłem siebie, bo najpierw go zdenerwowałem, a potem nie przeprosiłem. Nie zdążyłem mu niczego powiedzieć! Nie zdążyłem się przytulić.
Usiadłem w kucki w rogu pokoju i próbowałem zrozumieć, co się stało. Nic nie rozumiałem.

Podeszła do mnie szczupła blondynka. Ładnie pachniała. Że była wysoka, zobaczyłem później. Pochyliła się nade mną i coś szeptała. Nie wiem, co. Wiem, że miała aksamitny głos. Dłońmi objęła moją głowę i pocałowała w usta. Najpierw zrobiła to delikatnie, ale później, nasze języki się dotknęły. Momentalnie ciepło napełniło mnie całego. Trwaliśmy tak nie wiem jak długo. Ona ssała mój język i było mi niespodziewanie dobrze.
Tragedia, która wydarzyła się przed chwilą, przestała być ważna. Serce biło mi szybciej i zdawało mi się, że jestem szczęśliwy. Zawstydziłem się, ale chciałem, by ten pocałunek trwał. Ten nieprzyzwoity incydent sprawił, że wymówki za śmierć taty zbladły. Nie jątrzyły rany, która bolała mniej.
Błyskawicznie rozprawiłem się z ignorancją w stosunku do dziewczyn. Ten pocałunek, dotyk rąk, ciepło jej ciała, kazały mi patrzeć na płeć przeciwną inaczej niż robiłem to do tej pory. Jednak zrozumieć tego jeszcze nie umiałem. Z perspektywy czasu, mogę o tym zdarzeniu mówić słowami zrozumiałymi. Wtedy jednak, w mojej głowie panował chaos. W jednej chwili euforia mieszała się ze strachem, radość odpędzał smutek. Usta i język przestały być atrybutem służącym wyłącznie do mówienia i do jedzenia… Namiętność, do tej pory kompletnie mi obca, zawładnęła mną doszczętnie.
Usta nasze rozłączyły się z mlaśnięciem. Niespodziewanie. Ona dłońmi obejmowała moją głowę jeszcze przez chwilę. Patrzyłem w jej oczy z zachwytem mieszającym się ze wstydem i pragnieniem. Serce biło mi mocno. Wtedy uśmiechnęła się subtelnie, wyprostowała, odwróciła i odeszła.
Patrzyłem na nią. Była wysoka i ładna.

Znikła tak szybko, jak się pojawiła.

 

Teraz domyślam się, że piękna nieznajoma zobaczyła moje cierpienie i współczuła mi. Pocałowała w usta, aby pocieszyć i uspokoić. Jednak nie przyszło jej do głowy, że eksplozja wrażeń mną zawładnie, więc, kiedy to dostrzegła, czmychnęła speszona.

Widziałem jak odchodzi. Była wysoka i ładna. A ja dalej siedziałem w kucki i nie myślałem o niczym innym, tylko o niej. Koszmar śmierci istniał irracjonalnie, jakby z dala ode mnie.

Ktoś do mnie mówił, ktoś o coś pytał. Ja odpowiadałem. Płakałem nawet, bo ojca było mi żal. Jednak myślami błądziłem gdzie indziej.

Nie wiem kim ona była. Wstydziłem się zapytać. Czułem się winny wszystkiemu. Za ten pocałunek też czułem się odpowiedzialny. Jednak marzyłem, by znów ją spotkać.

Bzdury wygaduję! Nie ją chciałem spotkać. Nie tę panią, bo była stara! Marzyłem o takiej jak ona, ale zdecydowanie młodszej. (…)

Jakie były dalsze losy tajemniczej nieznajomej i co działo się z naszym młodym bohaterem? O tym w powieści  „47

 

 

OPINIA

 (Justyny Z. studentki młodszej ode mnie o …. ho, ho.)


Drogi Autorze!

Czytając pierwsze wersy Pana dzieła nie mogłam się skupić. Moje myśli błądziły wokół wczorajszego obiadu, dzisiejszej pogody, jutrzejszych planów. Nie potrafiłam jednak zobaczyć oczami wyobraźni tego, o czym czytam. Widziałam litery, które nie stanowiły żadnej całości. Zatrzymałam się więc. Oderwałam się od pustych wyrazów i zapomniałam o nich na chwilę. Zapomniałam o ich istnieniu na kilka dni...

Myślę, że problem tkwi w Nas, czytelnikach. Już tłumaczę. Gdy zaczęłam czytać, nie byłam gotowa. Nie spodziewałam się tego, co zobaczę. A co zobaczyłam? Odpowiedź jest prosta: życie. Zwykłe życie, codzienność, normalność i nienormalność. I może to właśnie nie pozwalało mi się skupić? Bo tak sobie myślę, że przecież nie po to sięgamy po książkę. Nie, żeby czytać o życiu! Chcemy pofantazjować, bać się, śmiać się, wzruszyć się. Pragniemy zapomnieć o codzienności. O tym, co choć czasem smutne i szare, to jednak prawdziwe. I ja też tak myślałam, że nie chcę czytać o problemach zwykłego człowieka, o ekscesach miłosnych, kłopotach małżeńskich, chorobie.

A tu patrz - myliłam się. Zrozumiałam bowiem, że chcę czytać o życiu, które gdzieś nam umyka w szalonym tempie naszej codzienności.

Już wiem, dlaczego nie potrafiłam zacząć. Ponieważ od pierwszych zdań uderzyła mnie prawdziwość słów. Dlatego albo jesteś Pisarzu cwany albo bardzo mądry. Dajesz, nam Czytelnikom, wiele do myślenia. I choć miałam nie chwalić, to margines wyjątku muszę w tym miejscu dopuścić. Historia głównego bohatera, Kamila, to historia bogatego w doświadczenia życiowe człowieka. Jego życie jest dowodem na to, że jedno wydarzenie z dzieciństwa, jedno spotkanie z obcą nam osobą może utorować nasz los. A jest on nieprzewidywalny, pełen przypadków, a może przeznaczenia, jeśli wierzysz w jego magię...

Dawniej sama nie wierzyłam w przeznaczenie, ale teraz wiem, że to jaka jestem teraz, to gdzie jestem, nie jest dziełem przypadku. To splot mnóstwa zdarzeń, spotkania wielu osób. Niestety nie unikniemy nieszczęść dnia powszedniego, ale może to właśnie one nas umacniają i tworzą nową jakość tego, co nas otacza...

Poczułam, że taka jest historia Kamila. Droga kręta, pełna wyborów, ale oparta na zwykłych, ludzkich odruchach, uczuciach, pragnieniach. To nie opowiadanie o jednym człowieku, ale o wszystkich kogo spotkał na swojej drodze. Choroba niestety nie wybiera. Jest największą niesprawiedliwością świata, która choć nie ma powodu, to dopada nas, naszych bliskich. Ale my walczymy. Kamil walczy z nią poprzez to, że stara się normalnie żyć. Bo z nią trzeba nauczyć się żyć na nowo a nie jej się podporządkować. Ona nadeszła potem, jak życie już się narodziło, więc to ona ma się nam podporządkować. I tak walczy z nią Kamil.

Gdy czytałam „47", mimo wszystko, kibicowałam Kamilowi. Chciałam żeby mu się udało, żeby osiągnął cel, to do czego tak dążył. I teraz tak sobie myślę, czy

przypadkiem tak się nie stało...

Bardzo sprytnie wszystko jest opowiedziane. Bo czytamy nie tylko historię pewnego człowieka, ale Autorowi tak wiele udaje się przemycić z realiów życia w tamtych czasach. Nie tak odległych, a tak strasznie już zapomnianych przez młode pokolenia. A tu masz — dowiaduję się jak było ciężko zrobić zakupy, gdy teraz półki w sklepach aż uginają się od towarów. Ile trudu trzeba było włożyć w organizację imprezy. Co człowieka spotykało gdy nie miał znajomości, pozycji, pieniędzy... ale jak każdy cieszył się, że ma pracę i doceniał to, co posiada. Bo życie było to samo, ludzie i ich potrzeby także, tylko możliwości inne i polityka inna.

Historia Kamila, głównego bohatera, to także historia człowieka nie tylko poszukującego spełnienia w miłości i samym akcie zbliżenia z kobietą. To także obraz osoby chorej, która zmaga się z wieloma trudnościami, które stwarza choroba. Można by powiedzieć, że zdrowy nigdy nie zrozumie chorego. Ale dzięki takim obrazom człowieka walczącego z chorobą, możemy choć próbować sobie wyobrazić jego trud i próbę życia w normalności.

I te kobiety! Jak My potrafimy mężczyznom w głowie zamącić!

Magia liczb. Stały się przedmiotem opowiadania. W końcu tytuł książki to „47". Na początku doszukiwałam się tej czterdziestki siódemki. Nie spostrzegłam jej.

Może to moja zbyt mała zdolność kojarzenia. Oj, mam nadzieję, że jednak spryt Autora i świetny kamuflaż, by nie skupiać się na tym, co ma wyniknąć dopiero potem. Dla Kamila liczba 47 nie była obca, ciągle przewijała się w jego losach. Ale czy miała znaczenie? Czy raczej było to dzieło przypadku? Znowu nie wiem, nie znam odpowiedzi na wiele pytań, które sobie postawiłam w trakcie i po przeczytaniu książki.

Nie na wszystkie pytania, musimy mieć jednak gotowe odpowiedzi. Powiem więcej, czasem odpowiedź przychodzi dużo później a czasem wcale i tak po prostu jest. Chętnie bym ją zobaczyła na półce w księgarni, w twardej okładce, pachnącej farbą drukarską bo uważam, że tam jest jej miejsce. Nie tylko baśnie, romanse i kryminały powinnyśmy czytać. Należy pamiętać o codzienności, mimo że czasem jest szara i ponura. Bo czasem historie innych osób zbliżają nas do nich, ich przeżyć, potrzeb i pragnień. A czasem pomagają zrozumieć własne.

Drogi Autorze, Chcę w tym miejscu podziękować, za możliwość zajrzenia w głąb Twoich myśli, bo też zastanawiam się ile Autora jest w Kamilu? Pewnie niewiele, ale wiem jak wiele Twoich doświadczeń, wiedzy i przeżyć, pomogło Kamila „stworzyć"...

Z mojej strony, mogę zapewnić tylko jedno, że potwierdziły się moje przypuszczenia, że czytałam książkę o czymś, człowieka mądrego z pełnym bagażem doświadczeń. Dziękuję.

                                                                       J.Z.

Nowi Wspierający
wsparli tylko ten projekt
8
Powracający Wspierający
wsparli więcej projektów
0

Helena Buza

29.11.2013

Buza Teresa

14.11.2013

Karolina Malinowska

27.10.2013

Mariusz Studziński

23.10.2013
oraz 4 innych Wspierających.
Pokaż wszystkich.

Komentarze

  • Nagrody (8)

5 zł lub więcej
0 wspierających
podziękowanie e-mailem
Przewidywana dostawa: sierpień 2014

10 zł lub więcej
0 wspierających
podziękowanie e-mailem, powieść „47” PDF.
Przewidywana dostawa: sierpień 2014

20 zł lub więcej
0 wspierających
podziękowanie, powieść „47” na płycie CD wysłane pod adres
Przewidywana dostawa: sierpień 2014

30 zł lub więcej
2 wspierających
podziękowanie na stronie autorskiej, kopia powieści „47” na płycie CD
Przewidywana dostawa: sierpień 2014

50 zł lub więcej
4 wspierających
podziękowanie, egzemplarz powieści „47” z dedykacją wysłane pod adres
Nagroda limitowana. Pozostało 16/20
Przewidywana dostawa: sierpień 2014

100 zł lub więcej
2 wspierających
podziękowanie, egzemplarz powieści „47” z dedykacją, egzemplarz powieści "Dlaczego tak" na płycie CD
Nagroda limitowana. Pozostało 23/25
Przewidywana dostawa: sierpień 2014

250 zł lub więcej
0 wspierających
egzemplarz powieści ‘47” z dedykacją, audiobook „47”, wpis podziękowania na stronie autorskiej
Nagroda limitowana. Pozostało 20/20
Przewidywana dostawa: sierpień 2014

500 zł lub więcej
0 wspierających
egzemplarz powieści „47” z dedykacją, wpis podziękowania do książki, 7-dniowy pobyt dla dwóch osób w „Gościńcu Armatora” w Ustce www.miszewski.net w wybranym terminie w maju, czerwcu lub we wrześniu 2014r.
Nagroda limitowana. Pozostało 22/22
Przewidywana dostawa: sierpień 2014

Czego szukasz?

  • Wszystkie
  • Udane
  • Trwające
Pytania? Pisz śmiało!