SIPACTONAL - książka Norberta Lewandowskiego

SIPACTONAL - książka Norberta Lewandowskiego

0%
0
z potrzebnych 2 500 zł = 0% celu
0 wpłat

Zakończono
Typ: Crowdfunding
Model: Wszystko albo nic
Projekt nie został zrealizowany, gdyż do dnia 31.05.2017 nie uzyskał pełnego finansowania.
Obserwuj (1)
  • Projekt
  • Aktualizacje
  • Wspierający
  • Społeczność (1)

Wstęp

Kraina Indyka wydawała się od wieków niespokojnym miejscem. Ład i harmonia rzadko gościły w tej tajemniczej krainie.

Potężne plemię Xibala bytujące daleko na północy zawiązało więc ligę państw-miast, mającą na celu wspólne rządy na równi z pozostałymi. Chciano zapanować nad chaosem jaki ogarnął to miejsce. Udało się to po latach wojen a Liga zapanowała nad wszystkim co istniało na jej ziemiach. Jednak bogowie wcale nie pragnęli pokoju. Xibalczycy szybko zdominowali pozostałe plemiona w Lidze i pod groźbą wojny narzucili im swoje prawa. Krwawe prawa.

A los im sprzyjał. Lamak, bóg którego czcili najmocniej okazał im łaskę i zstąpił z nieba, by zamieszkać pośród nich. Mając tak potężnego sprzymierzeńca pozostałe ludy poddały się jarzmu i ugięły karki. Nikt nie był w stanie sprostać boskiej mocy. Jedno plemię zawładnęło całą krainą. Gwałty i rozboje rozpoczęły się na nowo. Krnąbrni władcy umierali w tajemniczych okolicznościach a ludzie bali się wymawiać imię Złego Pana, który zamieszkał w Xichuacopan, mieście Xibala.

Zdawało się, że wkrótce nadejdzie koniec wszystkiego.

Ciemne chmury ponownie zawisły nad krainą.

Czy tak już musi być?


Opis projektu

  Książka SIPACTONAL jest w obecnej fazie "tylko" napisana. Oczekuje na korektę, redakcję i oprawę graficzną.  Pomysł zrodził się w 2006 roku na blokowym balkonie kiedy przebywając na tatusiowym urlopie usypiałem swojego małego synka. Dziś już po latach pomyślałem że fajnie byłoby mu coś zostawić.

Dograne jest wydawnictwo które zaproponowało swoje usługi w dobrej cenie. Ponieważ jest to moja debiutancka pozycja nie nastawiam się na wielkie HALO, stąd nakład tylko 100 egzemplarzy.

Książka zostanie wydana w takiej konfiguracji:

Format: A5 (148x210 mm)
Kolor druku środka: czarno-biały
Papier środek: offset 100 g
Okładka: miękka, kolorowa, klejona, foliowana
Objętość: około 300 stron (w zależności od sformatowania)


  Akcja opowiadania, bo w takiej formie była ta pozycja na początku, jest wielowątkowa i dzieje się w różnych miejscach. Trudność może sprawić zapamiętanie nazw egzotycznych miast i krain a także imion bohaterów i wielu innych postaci przewijających się  w opowieści. Jest tu trochę polityki, jest love and blood oraz mnóstwo zwrotów akcji. Nie sposób jest przewidzieć końca opowieści a ta i tak na pewno Was zaskoczy. Nie jest to typowa książka fantasy. Nie ma tu czarów i dziwnych stworzeń. Ale jest w niej jakiś czar nie pozwalający oderwać się od tej historii. 

Całość mieści się w 29 rozdziałach + prolog i epilog.

Zapraszam serdecznie przeczytania  Prologu oraz cześć 1. Miłej lektury :-)

SIPACTONAL


PROLOG


Czas.

Pan życia.

Nie mający granic, początku ni końca.

Władca wszystkiego co żyje.

Sprawiedliwy dla królów i niewolników.

Nie dający się zatrzymać ani przekupić za żadne skarby świata.

I biedni i bogacze nie wybłagają u niego nieśmiertelności.

Dlatego jest wszechmocny.

 

   „Nie pamiętam dokładnie kiedy się to zaczęło, ale wydaje mi się że musiało to być bardzo dawno” – pomyślał siwy starzec siedzący z widoczną ochotą na usłanym kwiatami dywanie. Długie, sino białe włosy opadały mu na ramiona a wiatr łagodnym podmuchem roztrząsał nimi jak młodymi gałązkami na wiosnę. Długimi palcami przebierał pośród świeżo zerwanych kwiatów które miał zamiar złożyć w świątyni, gładząc ich łodygi, liście i płatki. Pożółkła twarz z zapadniętymi oczami próbowała wpatrywać się gdzieś w dal, wodząc za horyzont i poszukując gdzieś w odmętach umysłu słów i znaczeń które dawno uleciały w niepamięć. Tuż obok starca siedział mały chłopiec, bawiący się niepozornie kolorowymi kamykami przyniesionymi ze sobą. Malec zachowywał się spokojnie. Od czasu do czasu tylko podśmiewywał się z zabawy w której sam uczestniczył. „Dziwne” – kontemplował dalej mężczyzna. „Jak ludzka pamięć może być ulotna… Znikąd pomocy. Pomarli ci, którzy byli świadectwem tamtych czasów. Niewiele pozostało mi w głowie”. Starzec westchnął z wyraźną ulgą, tak jak gdyby nagle jego umysł wrócił do lat młodości, uśmiechnął się niepozornie i ochoczo rozpoczął opowieść.

   ­– Wszystko wydarzyło się tu, na Ziemi Indyka gdzie słońce przygrzewa najmocniej a ziemia wydaje obfity plon – rzekł z przekonaniem.

Oczy malca błysnęły łapczywie a cała dziecięca ciekawość skupiła się nagle na mężczyźnie i jego słowach.

   – Tak przynajmniej twierdzili niektórzy – kontynuował. - Nikt jednak nie potrafił określić czasu jaki przeminął od tamtych wydarzeń. … Podobno dzień od którego wszystko wzięło początek był taki jak dziś, upalny i wilgotny…

 Rozdział 1

    Słońce wisiało na niebie od dobrych kilku godzin sprawiając iż powietrze stawało się ciężkie i trudno było oddychać. Kilkudziesięciu ludzi przedzierało się mozolnie przez deszczowy las, porośnięty wszędzie mnóstwem najdziwniejszych roślin i zamieszkałym przez zwierzęta, których tylko bogowie potrafiliby zliczyć. Lecz ci wędrowcy nie przejmowali się tymi niedogodnościami. Byli wojownikami. Najlepszymi z najlepszych. Marsz przez leśne zarośla już nie raz hartował ich ducha i sprawiał, że stawali się coraz silniejsi. Okrzepłe twarze i twarde dłonie dzierżące długie maczety czyniły z nich przerażających odkrywców zapuszczonych gdzieś w głębiny wrogiego piekła. Jednak nie szli na oślep. Mieli cel, który chcieli osiągnąć za wszelka cenę. Szukali ukrytych pośród zarośli kamiennych drzwi. Tajemnego przejścia, bramy która pomoże im dostać się tam, dokąd pragną.

Prowadził ich przewodnik, mały cherlawy człowieczek o ospowatej twarzy, który błądząc w leśnych odmętach przystawał co chwila szukając odpowiedniej drogi dla całego pochodu wojowników ciągnących za nim w luźnym szyku. Co rusz to rozglądał się dookoła błądząc oczami pośród gęstego listowia, szukając znanych mu wskazówek. W pewnym momencie przewodnik przystanął. Jak głodny jaguar zwęszył trop  i powolny dotychczas marsz nabrał wyraźnego tempa. Po kilku chwilach cała tłumna wyprawa dotarła do niewielkiego, pagórkowatego wzniesienia, obficie porośniętego pnączami i inną różnoraką roślinnością i wtedy mały człowieczek zatrzymał się. Rozejrzał się raz jeszcze na prawo i lewo i upewniwszy się co do swojego wyboru począł grzebać chudymi rękami w czeluściach zarośli. Nerwowo i z wyraźnym podnieceniem czynił to coraz szybciej i szybciej aż w końcu przystanął i rzekł uradowanym głosem.

   – To tutaj.

Towarzyszący mu mężczyźni dobyli broni i ochoczo zabrali się do rąbania szerokiego przejścia pośród licznych pnączy szczelnie okalających to miejsce. Wkrótce oczom zebranych ukazała się niewielka ściana a w niej drzwiczki z wyrytym na nich dziwnym symbolem motyla o rozwartych skrzydłach.

Mały człowiek podszedł ku nim, zdjął uwiązany na szyi okrągły amulet i włożył go w głęboki otwór po środku wrót.  Chwilę potem obrócił kluczem w lewą stronę a wtedy niewielkie kamienne drzwi otworzyły się ze zgrzytem, ukazując zebranym swe ciemne jak noc wnętrze. Zapalono pochodnie i  po chwili kilku wojowników uzbrojonych w długie, wykute w brązie miecze weszło ostrożnie do środka znikając w czeluściach długiego, słabo oświetlonego korytarza.

Cała reszta stała w progu czekając cierpliwie na dalsze rozkazy. Coś zaszeleściło w zaroślach stąpając pewnie po wydeptanej przed chwilą ścieżce. Karki wojowników niczym w tańcu poczęły uginać się nisko bojąc się spojrzenia postaci idącej w ich kierunku. Chwile potem w progu drzwi stanął mężczyzna około lat czterdziestu, przystrojony w złotą maskę, która okrywała mu tylko lewą połowę twarzy.  Bogaty strój z widocznym na purpurowej pelerynie słonecznym znakiem zdradzał jego wysoką pozycję. Kruczoczarne włosy i długi, orli nos dodawały mu powagi i budzącego grozę wyglądu. Był wysoki i dobrze zbudowany. Silne ramiona, przyozdobione licznymi znakami łączyły się z muskularnym torsem, skrywanym w skórzanym, pięknie dekorowanym, kaftanie. W prawej dłoni dzierżył długą drewnianą laskę z tajemniczym kryształem na końcu złotej, gwiaździstej głowni  którą podpierał się podczas chodzenia. Zamyślony przystanął w ciemnościach jakby obawiał się wejść w głąb tajemniczego korytarza. Jasnoniebieskie oko zaczęło powoli przyzwyczajać się do panującego wewnątrz półmroku. Czuć było wilgoć i zimny powiew wydobywający się ze środka. Tuż koło niego stał ów mały człowieczek, przewodnik o wyrazie twarzy zaszczutego lisa, który umizgując się Jednookiemu rzekł wyraźnie podniecony.

   – To tutaj Słoneczny Panie.

   – Jak daleko – zapytał Jednooki mocnym, władczym głosem.

   – Czterysta kroków do krawędzi muru, później jakieś dwieście – odpowiedział tamten drgającym głosem, wyraźnie onieśmielony bliskością wodzowskiej postaci.

Mężczyzna spojrzał na niego swym jedynym okiem w taki sposób, iż cherlaka ogarnął przenikliwy strach, a jego wystraszone oczy, obawiające się spotkania ze wzrokiem człowieka w masce utkwiły w jednym, martwym punkcie na ziemi.

   – Idź pierwszy - odezwał się Jednooki i końcem laski szturchnął przewodnika wpychając go w wilgotne wnętrze.

Ludzie z pochodniami podążyli przodem, próbując choć trochę oświetlić ciemny korytarz, który po kilkunastu krokach gwałtownie skręcił najpierw na wschód by później łagodnie, szerokim łukiem wykręcić w drugą stronę. Chudy przewodnik szedł pewnie, mijając wyprężonych na baczność wojowników stojących  luźnym szeregiem wzdłuż świątynnego korytarza. Za nim niczym cień, krok za krokiem podążał tajemniczy człowiek w złotej masce. Chodź na dworze panowała duchota, tu było zimno i mokro. Lecz o dziwo, wcale nie strasznie. Cały korytarz był pełen bajecznych kolorów. Kunsztowne malowidła pokrywające wilgotne ściany zdawały się migotać, oświetlone ognistym blaskiem kopcących pochodni.  Były tam ptaki tańczące wesoło pośród kwitnącej łąki i mnóstwo tajemniczych postaci pląsających ochoczo w zielonych konarach drzew. Wszystko zdawało się żyć swym własnym pędem, z dala od wojen i okrucieństw, których pełen był świat na zewnątrz. 

Długi korytarz kończył się wreszcie wieloma schodami piętrzącymi się niemal pionowo w górę. Te zaś miały koniec przy niewielkich kamiennych drzwiczkach, nie mających żadnego zamka ni widocznego na nich rygla. Były płaskie jak ofiarny stół. Zdawało się, że żaden człowiek nie zdoła przekroczyć tej ogromnej przeszkody. Jednooki dobrze o tym wiedział i do tego właśnie potrzebny był mu przewodnik.

Było jednak coś co przykuwało uwagę obydwu stojących tu ludzi. Po obu stronach ścian widniały starannie namalowane stada kolorowych ptaków. Dziesiątki istot w najróżniejszych pozach: skaczących, latających, siedzących na gałęziach i ziemi. Całe mrowia.

   – Jesteśmy na miejscu czcigodny Panie - zagadnął cherlak.

   – Który to? - zaciekawił się Jednooki.

   – Żółty koliber.

   – Otwieraj! – rozkazał władca.

Wówczas mały człowieczek dotknął postaci cytrynowego ptaka i silnym ruchem wepchnął go w głąb gładkiej ściany. Głuchy trzask rozszedł się zaraz po wilgotnych korytarzach a wrota przed którymi stali obaj mężczyźni łagodnie uchyliły się, wzniecając wokoło odrobiny kurzu zaległe od lat w jego wąskich szparach.

   – Precz! – nakazał Jednooki, wpychając się bez namysłu do środka. Chudy przewodnik skulił się z pokorą przytłoczony zgrają wojowników starających się pospiesznie podążyć za swoim panem.

Droga wychodząc z ciasnego korytarza prowadziła prosto do niewielkiego, jasno oświetlonego pokoju. Ten przechodził dalej ponownie krótkim korytarzem do wielkiej, obszernej sali o kwadratowych oknach z wnętrza której dały się słyszeć jakieś gromko wygłaszane, monotonne jęki w których Złoty Pan rozpoznał smętnie powtarzającą się modlitwę.

Jednooki ruszył przodem. Uplecione z wielkim kunsztem sandały niosły go teraz w ciszy korytarza. Rozpięty płaszcz rozwinął się jak latawiec czyniąc jego postać podobną go wielkiej góry. Czuł się nad wyraz pewnie. Tak, jakby był tu kiedyś wcześniej. Jego oddech uspokoił się, a  twarz nie wykazywała żadnego uczucia.

Przekraczając próg wielkiej sali jego oczom ukazał się niezwykły obraz. Na wysadzanej kolorową mozaiką, wilgotnej posadzce klęczeli mężczyźni zwróceni twarzami w stronę wielkiego, ciemnobrunatnego wizerunku jakiegoś bazaltowego bożka, wyciosanego  pracowicie przez tutejszych kamieniarzy. Okrągła twarz o ciężkich oczach i wydatnym podbródku głucho wpatrywała się w modlących których to smukłe ciała poruszały się znajomo w przód i wstecz. Bogato odziani mężczyźni niczym w upojnym tańcu kołysali się rytmicznie w szalonych modlitwach nie bacząc na to, co działo się dookoła. Tlące się kadzidła przytłumiały obraz tej nie mającej końca uroczystości.

W kątach pomieszczenia stały dzbany i mniejsze dzbanki, gliniane misy wypełnione różnorakim pożywieniem i kwiaty, mnóstwo  kolorowych kwiatów porozrzucanych bezwładnie po posadzce. Nad kamiennym ołtarzem znajdującym się u stóp kamiennej postaci pochylał się siwy mężczyzna, odziany w długi jasnozielony płaszcz spływający od ramion aż po samą ziemię. Czoło miał spocone a rozwichrzone włosy spływały mu niedbale po chudych ramionach. Starzec co rusz to unosił wysoko ręce kłaniając się przy tym nisko, po czym donośnym głosem wygłaszał chwalebne modlitwy:

   – Dawca Życia, kwiatami maluje świat, blaskiem okrywa wszystko co  najpiękniejsze. Dawca Życia kwiatami okrywa nas, byśmy…

Modlitwa przycichła. Starzec odwrócił się zaniepokojony dziwnym zamieszaniem tuż za swoimi plecami. Zmartwiony i przestraszony skierował swój wzrok w stronę jednookiej postaci, która stanęła nieopodal w asyście wielu wojowników dzierżących w dłoniach przygotowaną do ataku broń.  Wielu z nich nie zważało wcale na świętość miejsca w którym się znaleźli.

   – Witaj Ojcze – zadrwił Jednooki. – Czyżbyś zapomniał? – kontynuował unosząc lekko głos. –Boski Lamak ma zasmuconą twarz … Nie dane mu było skosztować owoców Twojej pracy. … Lamak jest niepocieszony! – wykrzyknął ostatecznie Jednooki. – 400 koszy kukurydzy, 60 worków kakaowca, 200 koszyków żywicy, 2000 pęczków ptasich piór, 20 niewolników .... mam wymieniać dalej – recytował Jednooki podchodząc coraz śmielej ku postaci sędziwego mężczyzny. – Palatuapi nie złożyło darów! – huknął wreszcie złowieszczo wytrzeszczając białe jak śnieg zęby.

Zaskoczeni ludzie poczęli miotać się po komnacie. Niektórzy z modlących się kapłanów próbowali wymknąć się cichaczem lecz kopniakami i poszturchiwaniami dali się zawlec na powrót w pobliże kamiennego boga.  Siwy starzec bał się. Nie chciał jednak okazać tego uczucia. Stał prosto przytłoczony majestatem Jednookiego, który nie bacząc na miejsce krok za krokiem zbliżał się ku niemu. Niebieskie oko świdrowało jego umysł wgryzając się do wewnątrz niczym robak. Czuł się osaczony, a przecież był w Jego domu. Tak. Był w domu swojego boga – opiekuna. „On mi pomoże”– pomyślał.

Starzec otrząsnął się. Złowrogo zmarszczył brwi w wielkim grymasie niezadowolenia. Poczuł jak krew rozlewa się we wnętrzu niemłodych już członków po czym bez ociągania się wrzasnął.

   – Jak się tu dostałeś!. … Jak śmiałeś wejść do tego świętego miejsca! … Łotrze! … Zbezcześciłeś nasz święty przybytek!

Kulawym krokiem pospieszył ku jednookiej postaci i już chciał obrzucać obelgami niechcianego gościa gdy jego uwaga zwróciła się w stronę małego, kryjącego się za wojskiem człowieczka, który chcący sprytnie uniknąć wściekłego wzroku starca wyraźnie chował się za swymi poplecznikami.

   – Omekan!. … Domyśliłem się .... Tyyy! Podły psie! …- wrzasnął starzec, próbując dosięgnąć chudymi palcami skrywającego się mężczyzny.

Chciał pochwycić nikczemnika z tłumu, lecz Jednooki uprzedził zręcznie jego ruch i udaremniając atak silnie odepchnął starca, który zatoczywszy się do tyłu z łoskotem upadł na kamienną posadzkę rozsypując wiele koszy i pucharów starannie tam poukładanych.

   – Zostaw go tu nędzny głupcze! – odwzajemniał się Jednooki … – Potężny Lamak ma smutne oblicze. Twoje miasto nie złożyło należnego hołdu. Strażnik Tradycji wrócił z pustymi rękami. To nie była słuszna decyzja  – powtórzył nieco łagodniejszym tonem.

Starzec słuchał. Mozolnie próbował podnieść się z posadzki, lecz paraliżujący strach nie pozwalał mu tego dokonać. Jednooki Pan stanął teraz nad nim. Widząc szamoczącego się staruszka począł przeszkadzać mu poszturchując jego ciało drewnianą laską. Ten znieruchomiał. Poprawił włosy a na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech który przeszedł nagle w gromki, wydobywający się z wnętrza śmiech.

   – Cha, cha, cha. …Czy nie pojąłeś jeszcze szlachetny panie – odparł groźnie staruszek. – Nie będzie więcej darów! … Idźcie precz! … Nie dostaniecie nic…. Cha, cha cha. …..

Kilku kapłanów zgromadzonych w świątyni podbiegło wnet ku niemu by pomóc mu powstać. Chwilę potem poprawiając rozwichrzone włosy dumnie przybliżył się ku nieproszonemu gościowi. Wyszczerzył kilka zębów i zasyczał z wściekłości.

   – Jestem Anu, król Pachila,  najwyższy kapłan w Palatuapi. … Oznajmiam tobie … KONIEC Z DANINĄ !

   – Zapominasz się siwy człowieku. Zważ do kogo mówisz! – rzekł Jednooki wojownik.

   – Wiem dobrze. …Mój waleczny Tunaku. Lud Pachila nie będzie dalej korzył się przed twym krwawym plemieniem  … Dosyć! … Xibala nie będą już nas nękać! … Owładnęła wami tajemna siła, która karze zabijać. Wyrzeknijcie się jej zanim bogowie odwrócą swój wzrok od waszego ludu. Powiem więcej. Nakazałem by wszyscy Xibalczycy opuścili moje miasto nim upłynie 7 dni. Wynoście się stąd. Nie jesteście tu mile widziani.  

Jednooki stał w osłupieniu. Ze zadziwieniem wsłuchiwał się w słowa starego Anu, nerwowo wymachującego obiema rękami. Starzec bełkotał coś jeszcze lecz w pewnym momencie napięte nerwy puściły i Tunak z hukiem ryknął na starego władcę.

   – Oszalałeś nędzny człowiecze! … Jesteś mym lennikiem. Nie tobie decydować o słuszności rozkazów.… Danina to boski nakaz. … Mój nakaz!

   – Cha, cha, cha – roześmiał się ponownie stary kapłan. … – Wy Xibalczycy. … Tyle mówicie o dobroci bogów, lecz cóż to są za bogowie… tyrani … tarzający się we krwi swych wyznawców. Precz Tunaku! Nie będzie więcej danin! Nie będzie więcej ofiar! Na próżno tu przybyliście. Taka jest nasza wola. Odejdźcie stąd. Dajcie nam żyć w pokoju.

   – Cha, cha, cha, - zaśmiał się teraz jednooki wojownik. Jednym susem przybliżył się do Anu i z szyderczym uśmiechem odparł. – Czcigodny królu Anu. … Bogowie stworzyli nas Xibala, abyśmy zapanowali nad wszelakimi ludami. Pachila, Karido, Culkan to tylko elementy boskiej układanki. Nie my prosiliśmy o tę łaskę. Zostaliśmy wybrańcami. Namaszczono nas a my … my tylko wykonujemy boską wolę. Któż karze tobie składać ofiary z pachnących kwiatów, darować kolorowe ptaki i pożywienie? … Bogowie. W imię kogo posyłasz setki wojowników by podbijali dzikie ziemie a tobie przysparzali bohaterstwa i chwały. … Czyż nie w imię bogów? … Drogi Anu . Oni także zawładnęli Twoją duszą… .

   – Lecz … – przerwał Anu … – nigdy nie karzą zabijać kobiet i mężczyzn dla własnej uciechy, tak jak wy to czynicie. Jesteśmy ludem miłującym pokój. … Nie to co wy … barbarzyńcy, ludzie diabła.

   – Brrrr…. – warknął Tunak.

Jednookiemu zapłonęło oko. Policzki nabrzmiały krwią a dłonie zacisnęły się mocno w wielkie i  twarde pięści.

   – Masz jaszczurczy język starcze – syknął wojownik – i niewdzięcznie kąsasz nim jak wściekły zwierz. Zapomniałeś kto dał ci władzę nad ludem Pachila. Byliście tylko ludem śmierdzących rolników, a ty starcze pasterzem tego brudnego motłochu. To dzięki mnie zostałeś tu przywódcą. A teraz nie warcz, bo karze zaszyć ci te twoje plugawe usta.

   – Dość! – wykrzyknął z całych sił stary król – Dalej moje dzieci …. Znieważono mnie! Króla Pachila! Najwyższego kapłana!… Straże! Gdzie są straże! Bierzcie ich! Zabijcie wszystkich!

Na ten głos i na to wołanie kapłani i dostojnicy króla którzy byli zebrani w świątyni dobyli mieczy i z wrzaskiem rzucili się na Jednookiego i jego xibalskich wojowników. Wrzeszcząc i pojękując zapragnęli pomścić obrazę swego władcy. Wybuchła szamotanina, która wnet przerodziła się w  nierówną walkę, w której nie szczędzono ani sił ani ofiar. Pod ciosami mieczy padli pierwsi zabici, wielu zaś ciężko poranionych legło u stóp zimnego, kamiennego boga błagając o litość. Walka nie trwała długo. Już po chwili widać było że wysiłki Anu nie dorównują doświadczonym wojownikom Jednookiego. Przewaga była po jego stronie.

Szamotanina szybko dogasała ujawniając prawdziwego zwycięzcę.

   – Zwiążcie ich dobrze – zakrzyknął Tunak Pan. – Przeszukajcie wszystkich –dodał.

Stary król otumaniony przegraną nie stawiał już oporu. Zrezygnowany i umęczony leżał na zimnej posadzce. Wnet spętano go grubymi więzami by zaraz potem doprowadzić  przed oblicze Jednookiego. Ten zaś, uśmiechając się szyderczo orzekł.

   – Co powiesz teraz czcigodny władco? … Siła i bezwzględność …to cechy których pożądają bogowie. … Myślałeś, że łamiąc ustalone prawo unikniesz odpowiedzialności. Twoja krótkowzroczność zaczyna mnie przerażać. Bogowie odwrócili się od ciebie. Nie chcą na ciebie patrzeć.

Anu zapłakał. Nie miał już sił by walczyć. On, niegdyś wielki wojownik, postrach tej krainy klęczał spętany niczym zwierz pośród innych ze swojego plemienia. „Wstyd i hańba” pomyślał.

   – Nie wyjdziecie stąd żywi – wycedził z wysiłkiem. – Bogowie dojrzeli całe zło, które wylewa się z waszych dusz Tunaku.

   – To jeszcze nie koniec starcze. Popamiętasz mnie jeszcze i pożałujesz że sprzeciwiłeś się mojej woli. – powiedział Jednooki. … – Zabierzcie stąd to suche truchło.

Króla Anu i pozostałych przy życiu kapłanów wywleczono siłą na dziedziniec świątyni. Mieściła się ona na szczycie kilkudziesięciometrowej piramidy, która swoją wielkością przewyższała wszystkie budynki w Palatuapi- głównym miastem a zarazem stolicą ludu Pachila. Z jej szczytu rozciągał się wspaniały widok, cieszący oko z każdej ze stron. Osada była szczelnie odgrodzona od zewnątrz  wysoką, drewnianą palisadą na której tam i ówdzie dostrzec można było strażników i wszelkiej maści wojowników. Niskie domy, świątynie, plac targowy na wschodzie i cała pokryta zielonym tropikalnym lasem okolica czyniły z miasta kroplę na kwiecistym  kobiercu.

Pośród obelg i poszturchiwań wleczono jeńców na prostokątny plac, gdzie w niewielkiej świątyni dzień w dzień Anu odprawiał swe modły. Wyciągnięty z ciemnego świątynnego gmachu król upadł ciężko na białą, kamienną posadzkę. Blask południowego słońca oślepił jego stare oczy tak iż starzec zasłonił się ręką. Stare oczy zbyt wolno przyzwyczajały się do blasku słońca.  Instynktownie próbował rozejrzeć się wokół siebie. Szukał ratunku, lecz i tu nie odnalazł  nadziei. Cały szczyt piramidy zapełniony był wojownikami trzymającymi w dłoniach prostokątne, jaskrawoczerwone tarcze z namalowanym na nich czarnym znakiem Xibala. Kilku strażników z jego ludu pilnujących tego świętego przybytku leżało martwych na szerokim placu splamionym w wielu miejscach lepką krwią. Nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Wszędzie czerwień. Tarcze, kaftany, sztandary, wszystko tonęło w czerwieni. Instynktownie spojrzał w górę a to co zobaczył przeraziło go do głębi. Ponad świątynią, niczym wielkie czerwone latawce unosiło się kilka latających statków zwanych w narzeczu Xibala - KAJMARI, lekkich i zwrotnych, które samą swoją obecnością wzbudzały strach i respekt pośród mieszkańców wszystkich żyjący w tej krainie plemion. Długie na kilkanaście kroków i wysokie jak dwie świątynie wisiały w bezruchu czekając na rozkazy.

Jednooki skinął ręką, a jeden z powietrznych statków nadleciał zaraz ponad świątynię i zatrzymał się nieopodal jej zachodniej krawędzi. Z jego pokładu zaczęto wnet opuszczać drewnianą platformę, która po krótkiej chwili zawisła kilka stóp ponad świątynnym placem.

   – Tak kończysz stary Anu – rzekł Jednooki, zaciągając skrępowanego króla na skraj lśniącej w słońcu piramidy. … – To droga w jedną stronę. Stamtąd nie ma powrotu.

   – Widocznie bogowie tak chcieli – wyszeptał  cicho król.

Spojrzał daleko w dół aż ku krańcowi piramidy. Dziesiątki szerokich na kilka łokci kamiennych schodów prowadziło wprost do samej ziemi. Tą drogą on Wielki Król Anu wspinał się co dnia, aby podziękować bogu za hojność i łaskawość jaką boski mąż zesłał dla jego ludu. Teraz zakrwawiony i upokorzony stał na szczycie by po raz ostatni patrzyć na rozległe połacie swego królestwa. „O bogowie, czemuście to uczynili” – pomyślał.

   – Gdzie są twoi poddani – szepnął Tunak Pan – Spójrz na nich … lękają się, są słabi. … Gdzie ich lojalność, bohaterstwo, oddanie? Nie zaszczepiłeś tych cech wśród swego ludu. Tchórzliwe plemię! Zobacz! Gdy jesteś w potrzebie opuścili Cię. Nikt nie próbuje ratować Twego nędznego życia. … Śmiertelni i bogowie … wszyscy odwrócili się od ciebie.

Rzeczywiście ani wojownicy, ani zwykli mieszkańcy Wielkiego Miasta nie próbowali nawet walczyć o życie swego króla. Byli przerażeni i przygnębieni zarazem. Strach sparaliżował ich umysły a niemoc krępowała im ruchy. Stali tylko i patrzyli w górę starając się ogarnąć umysłem cóż takiego dzieje się tam na górze.

   – Cały Twój lud – ciągnął dalej Tunak – zamieni się wkrótce w niewolników albo wymrze jak tapir bez wody. … To twój bóg pozwolił na to. Wzgardziłeś naszą wiarą, teraz odpowiesz za to głową.

Król Anu stał w milczeniu spoglądając na kamienne posągi, ludzi stojących u podnóża wielkiej piramidy, obcych wojowników i tajemnicze kajmari które przycumowało już do skraju piramidy i z którego po drewnianej kładce poczęli wylewać się ludzie z tajemniczymi znakami wymalowanymi na czole. Jego siwe włosy rozwiewał wiatr a oczy wpatrzone w dal daremnie szukały nadchodzącego ocalenia. Świat wirował mu przed oczami. Głowa nabrzmiała od tysięcy myśli, których w żaden sposób nie mógł pojąć i zrozumieć. Czyżby to był jego koniec?

W oddali dosłyszał tylko krzyki swoich kapłanów, wciąganych siłą na pokład kajmari i wrzeszczących, xibalskich wojowników smagających batami oporne ciała jego sług.

   – Dary zostały przyjęte – rzekł z drwiną Jednooki. – Niedługo oddadzą swoje serca.

   – Tunaku! – odezwał się niespodziewanie król jak gdyby wszelkie boskie mądrości uderzyły mu do głowy. Stanął wyprostowany i jak modlitwę wyrecytował. – Bogowie nas nie opuścili. … To wy, plemię Xibala zapomnieliście o dawnych obyczajach w których ludzie i bogowie żyli w porządku i harmonii. Wiedz bowiem, że Oni nie potrzebują ludzkiej krwi do istnienia, bo wiele lat przed nami czerpali z natury siły by istnieć. Wasi krwawi bogowie i wy toczycie ten świat ku zagładzie … do całkowitego upadku. … Jak robaki pożeracie owoce ludzkiej pracy, zastępując ją zgnilizną i wewnętrznym rozkładem. Ostrzegam cię Tunaku. Robaki, gdy tylko zabraknie im pożywienia mają w zwyczaju pożerać siebie nawzajem. … Jestem już stary. Moje życie i tak dobiega końca, ale odchodzę w nadziei, że ludy tego świata odpłacą wam za całą niegodziwość. 

Anu odsapnął. Stał teraz w skupieniu, ostatni raz spoglądając z góry na przerażonych poddanych. Przez głowę przechodziło mu tylko jedna myśl. „Dlaczego nie próbują walczyć?” Czyż przez te wszystkie lata był dla nich zbyt srogi? Karmił ich przecież i opiekował się nimi, wygrywał dla nich bitwy i wojny, zawierał korzystne traktaty. Dlaczego teraz nie robią nic by mu pomóc?

I wtedy dostrzegł coś, co przykuło uwagę nie tylko jego.

W oddali jakiś mężczyzna biegł co sił główną aleją miasta. Biegł i krzyczał. Trzymając w dłoni drewnianą pałkę wspiął się szybko na pierwsze schody i ruszył ku górze w stronę świątyni. Za nim, jakby poniesieni okrzykiem zaczęli biec inni ludzie. Młodzi i dziarscy. Najpierw dwóch, trzech, czterech, później całe mrowie. Głośne pokrzykiwania poniosły tłumy które jak obudzone z letargu zapragnęły teraz pomścić zniewagę swojego króla. Starcy krzyczeli, młodsi ciskali kamieniami ku górze starając się dosięgnąć szczytu. Podnóże szybko zapełniło się ludzkim mrowiem gotowym na śmierć.

   – Dalej moje dzieci – zapiszczał skrycie Anu – Zabijcie ich wszystkich.

Tumult i zamieszanie wdarły się szeregi oprawców. Liczni wojownicy w lśniącej czerwieni poczęli zbiegać schodami w dół kierując się na wprost zdziczałego tłumu. Dobyto mieczy i pałek by ponownie sprawdzić w boju swe męstwo.  

   – Omekanie! – zawołał Tunak – Cóż to za szaleniec podąża w naszą stronę? Któż śmie podnosić rękę na swego pana!

   – To Sakagun panie ….

   – Milcz psi sługo! – przerwał mu szybko Anu.

   – … syn Anu – dokończył służalczym głosem Omekan.

   – Syn powiadasz… - wymamrotał Jednooki – Ach, tak zapomniałem o nim....

Stary Anu ucieszył się. Z nadzieją wpatrywał się w biegnącą ku niemu postać. Widział też iż strach i niedowierzanie poczęły wkradać się w serca xibalskich wojowników. Szczęśliwy i z uśmiechem na ustach zwrócił się teraz do Jednookiego.

   – Spójrz Panie! Jakże myliłeś się co do mego ludu.  Tunaku synu Lamaka. Miłość mych poddanych skruszy łańcuchy którymi spętałeś mnie i moje plemię. Cha, cha, cha, … to początek twego upadku. Odejdź i zostaw nas w pokoju.

Coraz liczniejsze szeregi zbuntowanych parły na szczyt. Wnet wzbił się wielki tuman kurzu a  krzyki mordowanych rozniosły się echem po całym mieście. Wojownik z długim splecionym warkoczem z furią parł naprzód kładąc trupem każdego z wrogich żołnierzy chcących zastąpić mu drogę. Gęsta krew tryskała po kamiennych schodach. Skowyt i przerażenie mieszały się razem dając upust swoim dzikim, morderczym żądzom. Zdawało się, że wkrótce zdobędzie szczyt. Dosięgnie zemsty której wszyscy tak pożądali. Lecz wówczas to kajmari - Latające Ptaki o czerwonych żaglach wiszące niczym złowróżbne duchy rozpostarły maszty nakierowując swój lot tuż nad świątynię. Łucznicy zgromadzeni licznie na  pokładach poczęli razić walczących w dole wojowników. Wybuchła panika. Mieszkańcy Palatuapi zaczęli rozbiegać się po domach szukając schronienia przed gradem strzał i  rzucanymi z góry płonącymi glinianymi pojemnikami, wypełnionymi oliwą, które niczym niebiańskie pioruny poczęły wzniecać pożary na zatłoczonych uliczkach Palatuapi.

Tego stary Anu się nie spodziewał. Ostatkiem sił wyrwał się Jednookiemu i podążając ku schodom począł nawoływać ze wszystkich sił.

   – Ludu Pachila! – wrzeszczał Anu. - Unieście miecze i zatopcie je w ciałach swych prześladowców. Wybijcie naszych ciemiężycieli. Zadepczcie Miasto Zła, z którego wywodzą się te bestie i z którego wypełzają by kąsać nasze dzieci … .

   – Dość! – zawarczał Jednooki – Zabierzcie go stąd!

Starzec jednak nie przestawał. Wykorzystał zamieszanie by skutecznie wyrwać się z uścisku bezwzględnych oprawców. W szaleńczym amoku począł zbiegać po schodach ku walczącym by dodać im otuchy i wesprzeć w boju. Zdawało się już że dosięgnie celu. Dotrze do syna i rzuci mu w na szyję i ucałuje z całych sił. Był już tak blisko. Po kilkunastu krokach westchnął głośno, zachwiał się na nogach i runął w dół. Królewskie ciało, celnie ugodzone łuczniczą strzałą bezwładnie osunęło się po stopniach wysokich schodów. Z rozbitej głowy wyciekała krew spływając po schodach niczym strużka słodkiego napoju.

„Nieee!” przeraźliwy głos Sakaguna zawył pośród tłumu. Z trudem dopadł ciała i nie zważając na niebezpieczeństwo począł przyciskać je do swojej piersi. Gładząc siwe włosy, całował twarz starego ojca, która nie dawała już oznak życia.

   – Ojcze, ojcze, zbudź się – zapłakał… . Dzielny Królu, boski Strażniku …, Zbudź się … synu naszej płodnej ziemi …wzywam cię … Ja … twój syn … nie odchodź ….Aaaaaa!!!! Niiieeeee! 

Oczy Sakaguna zrobiły się czerwone a niedawny płacz zastąpiła wściekłość, która poczęła wylewać się teraz przez jego usta.

   – Pomszczę cię drogi Ojcze. Dopóki ziemia nosić mnie będzie, przeleję morze krwi twych wrogów. Przewrócę świat do góry nogami i rozpalę pożar którego nie zgasi żaden śmiertelnik.

Mężczyzna płakał. W rozpaczliwych gestach przyciskał z czułością zakrwawione ciało starca. W żalu i rozpaczy zatracił poczucie czasu. Rozglądał się dookoła zamglonymi oczami które dostrzegały tylko wszechogarniającą śmierć. Walka tymczasem dogasała. Xibalscy wojownicy doskoczyli wnet ku niemu. Mocnymi kopniakami powalili go na kamienne schody. W ruch poszły drewniane pałki i chwilę potem sam Sakagun leżał nieprzytomny tuż obok martwych zwłok swego ojca. 

   – Głupi Anu – westchnął cicho Tunak – Masz czego chciałeś – dodał pospiesznie.

Jednooki nie zważał już na to co działo się w mieście. Dumny ze swoich poczynań kierował swe kroki ku powietrznemu ptakowi. Chciał jak najszybciej opuścić to podłe miejsce. Mijając małego człowieczka który pomógł mu dostać się do środka rzucił półsłowem.

   – Teraz to Twoje miasto Omekanie.

   – Będę zawsze Ci wierny o Słoneczny – przymilił się człowieczek uginając kark prawie do samej ziemi.

Tunak Pan uśmiechnął się niedbale i ponownie jął instruować służalczego mężczyznę.

   – To syn tego buntownika Anu. … Nie chciałbym by pamiętał co wydarzyło się tu dzisiaj.

   – Rozumiem – odparł tamten. – Jeśli przeżył, sprawię by niedługo cieszył się życiem. Zapewne niedługo i jego mogiła zarośnie chwastami a ludzie zapomną jego imię.

   – Cha … - zaśmiał się szyderczo Tunak Pan poklepując nieboraka po twarzy – Podobasz mi się Omekanie – władco Palatuapi.

   – Służenie tobie panie jest zaszczytem – zrewanżował się Omekan i zaraz po tym także buchnął radosnym śmiechem.

   – Zatem nic tu po nas. … Wracamy do Xichuacopan! – zakrzyknął Tunak Pan


Ten sam fragment na:

https://www.wattpad.com/390896...


Cel projektu

CELEM PROJEKTU JEST  WYDANIE DEBIUTANCKIEJ POWIEŚCI

  Zebrana kwota pomoże mi na wydanie powieści w min 100 egzemplarzach. W pierwszej fazie opłacę grafika który zaprojektuje 2 karty (kolorową okładkę + mapę krainy która ułatwia poruszanie się po powieści). Oba projekty znajdą się w książce. 

Sam już coś próbowałem a efekt widoczny jest poniżej.



Jest też robocza okładka własnego pomysłu rysowana na razie kredką.




  Historia jest tak napisana, że można byłoby spokojnie dopisać kolejną, w formie prequelu lub sequelu jednak na razie o tym nie myślę. Zebranie większej kwoty oczywiście zwiększy nakład wydawniczy lub być może zmieni walory artystyczne książki poprzez np twardą okładkę.
Chciałbym jednak pójść dalej i jeśli projekt się powiedzie to następnym będzie próba rozrysowania tej historii  w formie komiksu. Oczywiście w 2 językach. A potem do Hollywood-a :-)
 

Nagrody

Dla Wspierających mnie przewidziałem nagrody. Szczegóły w panelu bocznym.

Nagrody rozsyłane będą po wydaniu książki  Dokładniejsze dane umieszczę w aktualnościach.

O autorze / Zespół

Hejka.

Nazywam się Norbert Lewandowski. Rocznik 74.

Jeśli już tu dotarłeś to gratuluję odwagi, bo nie będzie łatwo. Przed tobą spora część tekstu, którą masz do przełknięcia. Możesz to czytać jak chcesz. W całości, na raty, albo wcale. Warto by jednak było, byś chociaż spróbował przetrawić to co mam do opowiedzenia. Jeśli cię to zaciekawi to będę szczerze wdzięczny, jeśli nie to trudno.

Usiądź zatem wygodnie i do dzieła … .

Historia, którą chce wam opowiedzieć nie wydarzyła się nigdy. Jest w całości wymyślona przeze mnie i zarówno bohaterowie, jak i miejsca tu przedstawione istnieją tylko w wyobraźni.

Trudno jest też umiejscowić je w czasie.

Uważny jednak czytelnik zauważy od razu, że wiele rzeczy tu przedstawionych ma swoje korzenie w mitach i wierzeniach starożytnych ludów Ameryki Środkowej i Południowej. Tak więc jako punkt wyjścia można by było przyjąć, że akcja tego opowiadania dzieje się gdzieś na tych terenach.

Plemiona i ludy tam występujące zostały jednak tak pomieszane, ażeby trudno było jednoznacznie określić ich historyczny odpowiednik. Wiele rzeczy zostało dodanych, aby ubarwić opowieść i uczynić ją ciekawą.

Latające statki, kuta broń, kryształ odbijający promienie słoneczne, te rzeczy nigdy nie istniały w kulturach prekolumbijskich. Dlatego należy uważać tą historią jako całkowicie fantastyczną.

Ale czy do końca … ?

Pomysł na opowiadanie zrodził się z fascynacji kulturami, które już nie istnieją. Zaginęły w mrokach dziejów i choć moda na nie wcale nie przemija, są wciąż zagadkowe i warte poznania.

Jeden z mitów azteckich mówi o kobiecie zwanej Cipactonal. Była ona  pramatką wszystkich ludzi żyjących na świecie. Stanowiła początek całego rodzaju i dlatego była czczona przez wszystkich. Postanowiłem na kanwie tego mitu stworzyć swoją własną opowieść.

 Ciebie też do niej zapraszam.


Ryzyko

Książka jest już gotowa. Może nastąpić nieznaczne opóźnienie wydania książki (np. ze względu na komplikacje na etapie składu czy druku).

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.


Norbert Lewandowski

7 lat temu
Szanowni Wspieracze Rozpoczynamy dziś gonitwę która mam nadzieje zakończy się szczęśliwie dla mojego projektu. Czytajcie i komentujcie. Chwalcie i gańcie. Róbcie wszystko co chcecie tylko bądźcie hojni. pozdrawiam
  • Nagrody (7)

Dziekuję za wsparcie

10 zł lub więcej
0 wspierających
Dziękuję serdecznie. Podziękowanie wyślę mejlowo.
Przewidywana dostawa: czerwiec 2017

E-book

20 zł lub więcej
0 wspierających
Dziękuję bardzo. Otrzymasz e-booka w formacie PDF
Przewidywana dostawa: czerwiec 2017

Egzemplarz książki

40 zł lub więcej
0 wspierających
Dziękuję bardzo. Otrzymasz papierowy egzemplarz książki.
Przewidywana dostawa: lipiec 2017
Zakup wymaga podania adresu dostarczenia

Egzemplarz książki + e-book

55 zł lub więcej
0 wspierających
Dziękuje bardzo. Otrzymasz papierowy egzemplarz książki oraz e-booka w formacie PDF
Przewidywana dostawa: lipiec 2017
Zakup wymaga podania adresu dostarczenia

Egzemplarz książki + dedykacja + e-book + zakładka

75 zł lub więcej
0 wspierających
Dziękuje bardzo. Otrzymasz:
- papierowy egzemplarz książki z dedykacją
- wersję e-book w formacie PDF.
- zakładkę do książki z obrazkiem ze strony głównej,
Przewidywana dostawa: lipiec 2017
Zakup wymaga podania adresu dostarczenia

Egzemplarz książki + dedykacja + e-book + zakładka

150 zł lub więcej
0 wspierających
Dziękuje bardzo. Za swoją wielką hojność otrzymasz:

- papierowy egzemplarz książki wraz z dedykacją
- podziękowanie z imienia i nazwiska (jeśli się zgodzisz) umieszczone na kartach książki
- wersję e-book w formacie PDF
- zakładkę do książki z obrazkiem ze strony głównej
Przewidywana dostawa: lipiec 2017
Zakup wymaga podania adresu dostarczenia

Nagroda sponsorska +++

300 zł lub więcej
0 wspierających
Dziękuje bardzo ale to bardzo za okazane wsparcie. Za swoją olbrzymią hojność otrzymasz:

- papierowy egzemplarz książki wraz z dedykacją
- podziękowanie z imienia i nazwiska lub nazwy firmy (jeśli się zgodzisz) umieszczone na kartach książki
- będziesz mógł umieścić logotyp swojej firmy na kartach książki
- wersję e-book w formacie PDF
- zakładkę do książki z obrazkiem ze strony głównej
Przewidywana dostawa: lipiec 2017
Zakup wymaga podania adresu dostarczenia

Czego szukasz?

  • Wszystkie
  • Udane
  • Trwające
Pytania? Pisz śmiało!