Kredki dla filipińskich slumsów

Zakończono sukcesem
Opis projektu
Małe filipińskie dzieci naprawdę chcą się uczyć, żeby wyrwać się z biedy i slumsu. Ale do nauki potrzebują też przyborów szkolnych. Pomóżmy im wypełnić szkolny plecak!
Daleko, na drugim końcu świata jest miejsce, gdzie rok temu zostawiłam sporą część serca. To Filipiny, a konkretniej Payatas - jedna z dzielnic biedy w Metro Manila, regionie stołecznym. Miejsce ciepłe, brudne, śmierdzące wysypiskiem śmieci, a jednocześnie pełne głośnego śmiechu dzieci. Właśnie tam działa organizacja Puso sa Puso (po polsku "Serce dla serca", http://www.pusosapuso.org/), z którą w zeszłym roku mogłam współpracować w ramach wyjazdu z ramienia Wolontariatu Misyjnego Salvator. Puso sa Puso prowadzi swoje działania w bardzo szerokim zakresie - edukacyjnym, żywieniowym, a także medycznym. Jedną z gałęzi jest program przeznaczony dla dzieci w wieku 3-6 lat, w którym międzynarodowi wolontariusze prowadzą zajęcia przedszkolne. I właśnie w tym programie brałam udział.
Lekcje dla dzieci prowadziłam w domach albo po prostu na ulicy. A zakres mojego działania w slumsie nieco przekraczał regulaminowy wiek, bo z miękkim sercem, nie umiałam odmawiać dzieciom, które stały trochę dalej i patrzyły z zaciekawieniem. Dlatego często zamiast 5 osób w grupie, miałam prawie 20 i to nie w przedziale wiekowym 3-6, tylko 2-11. Wszystkie tak samo zainteresowane i tak samo chętne do nauki. W sumie w ciągu dnia miałam zajęcia z około 60 dziećmi.
Materiały na swoje lekcje w zeszłym roku kupowaliśmy (ja i drugi wolontariusz) za zebrane wcześniej pieniądze. W ciągu tych kilku miesięcy kupiliśmy mnóstwo długopisów, kredek, zeszytów, a także innych materiałów potrzebnych na zajęcia. Choćby plasteliny czy puzzli. Jednak wiadomo, wszystko się zużywa i kończy, a potrzeby się nie zmieniają. Dlatego chciałabym każdemu z moich byłych uczniów dać plecak z przyborami szkolnymi. Jako, że wysłanie dużych paczek z Polski na Filipiny wiązałoby się z dużymi opłatami i za przesyłkę i podatkowymi, przybory szkolne zostaną zakupione już na miejscu przez Puso sa Puso. Koszt jednego zestawu to mniej więcej 50zł, co mnożąc razy moje 60 dzieci, daje właśnie 3000zł.
I na koniec trochę o tym, jakie były dzieci i jak wyglądały zajęcia.
Alex. Chłopczyk ma 5 lat i jest największym kujonem na swojej ulicy. Jako jedyny chodzi na jedne moje zajęcia i dwa razy jest u Piotrka. Z drugiej strony jest też takim małym mięśniakiem, który tylko chciałby się bawić albo dopomina się piłki. Wpada zawsze spóźniony, rzucając z impetem zeszytem na sam środek stolika, przy którym tłoczą się dzieci. Obwieszcza tak światu, że przybył. Daję mu kartkę i długopis, a on z wielkim namaszczeniem zabiera się do pracy. Po chwili na małym płaskim brązowym nosku pojawiają się pierwsze krople potu, mimo tego, że jest 9 rano i siedzimy w miarę w cieniu.
Raika. Najmłodsza ze wszystkich „oficjalnych” dzieci, jakie uczę. Ma tylko 2,5 roku, a na zajęcia przychodzi z dwójką starszych sióstr. Jak mnie widzi rano, z radością przykleja się do mojej nogi (bo na tyle sięga) i nie chce puścić. Jest malutka i jest oczkiem w głowie całej reszty starszych dzieci. Do końca mnie zaskakuje, że wszystkie dbają, żeby te najmłodsze na pewno dostały pieczątki na rączkę albo największe z kolorowych naklejek. Po kilku tygodniach zauważyłam, że dziewczynki przyklejają na ścianie kolorowanki zrobione na moich zajęciach. To takie wzruszające. Z drugiej strony, byłam w tym domu codziennie i nie widziałam nigdy żadnych zabawek.
Aljem. Ma 3 latka i żółty plecaczek, w którym nosi zeszycik, który dałam mu na pierwszych zajęciach. Lekcję obok jego domu mam na błotnej górce, na której jest postawiony mały stolik. Nie umiem postawić krzesła, żeby stało w miarę prosto, a Aljem się wierci, wstaje na nim, kręci i zdarzyło się, że poleciał razem z krzesłem na ziemię. Zbierał się jeszcze szybciej niż spadł i nawet nie płakał. Ja sama na początku bardzo nie lubiłam zajęć na błotnistej górce. Jest pełno komarów, dzieci się najbardziej spóźniają, a jak próbuję zrobić krok, przykleja się spód mojego klapka i góra odpada. Co chwila muszę naprawiać japonki i wydawać karty ćwiczeń spóźnialskim. Każdy zaczyna w innym momencie, w innym kończy i mam wrażenie, że każde dziecko robi co innego. Później okazało się, że to jedna z najbardziej uroczych grup, chociaż prawie samych chłopców, którzy przychodzą czasem po dwa razy, bo tak bardzo się im podoba. Grzecznych, spokojnych, słuchających, jedyna, która nie podkrada mi rzeczy z plecaka.
Amiel. Amiel jest trochę nadpobudliwy. Przychodzę do niego do domu, grupa ma tylko czwórkę trzyletnich dzieci. On jest najbardziej odważny z całej gromadki. Za pierwszym razem, trójka pozostałych była wciśnięta w kanapę i nie chciała nawet się odezwać. Przez pół godziny turlałam do nich piłeczkę, aż w końcu zaczęli reagować i trochę przestali się bać. Jedyna grupa, w której codziennie tańczę z dziećmi, bo się tak bardzo dopominają. Są najbardziej uroczy i kochani. Pamiętam, jak któregoś dnia Amiel zapytał, czy mam spodnie, bo cały czas chodzę w spódniczkach. Zaskoczona, odpowiedziałam, że tak. Na co powiedział, że mam je ubierać, bo martwi się, że pogryzą mnie komary i złapię jakąś chorobę. I nawet po moim wyjeździe z Manili wciąż przynosił mamie kwiatki, żeby mi przekazała.
Stephanie. Codziennie idąc na zajęcia (znów w błocie), wstępuję do jej domu, żeby ją odebrać. Kilka razy mama jest zaskoczona, że to już ta godzina i czekam, aż mała znajdzie zeszyt i się przebierze. Dziewczynka ma 5 lat i jest dość nieśmiała. I dokładna. Kiedy koloruje obrazek, zajmuje jej to prawie dwa razy tyle czasu, co innym dzieciom. I chce koniecznie wykorzystać wszystkie dostępne kredki. Tylko, jak inni dostają kolejne zadania, a ona wciąż męczy się z pierwszym, zaczyna płakać. Dwoję się i troję, żeby zająć pozostałych, dopóki ona nie skończy, jednocześnie kolorując trochę z nią. A to dopiero preludium przed ostatnią godziną.
Jr i Joray. Kuzyni, mieszkający w jednym domu (trzeba pamiętać, że dom ma mniej niż 30m2 i mieszkają tam dwa małżeństwa, trójka większych dzieci i jedno niemowlę). Z reguły nie przychodziło więcej niż sześcioro dzieci, ale to już ćwiczyło wielozadaniowość. Jr na żadnym zdjęciu nie wygląda wyraźnie, bo nie umiał przestać się kręcić nawet na moment. Joray jest o dwa lata starsza, ale uwielbia go zaczepiać i krzyczeć, że on zaczął. W międzyczasie przychodzą dzieci, które też wymagają uwagi, a jak tylko się odwrócę, któreś z kuzynów wyciąga mi zabawki z plecaka. Ich mamy za to są przemiłe i zdarza się robić mi kawę. Co jest wspaniałe, tylko dokłada jedną rzecz do pilnowania, bo kubek mogę położyć tylko na podłodze, a naprawdę wolałabym uniknąć dziecięcych oparzeń…

O autorze / Zespół
Nazywam się Danusia i jestem wolontariuszką Wolontariatu Misyjnego Salvator. Dwa lata temu brałam udział w wyjeździe na Węgry, gdzie prowadziliśmy półkolonie dla miejscowych dzieci, a w zeszłym roku spędziłam prawie 3 miesiące na Filipinach. Poza tym, rok temu skończyłam studia, stając się młodą lekarką.
wsparli tylko ten projekt
wsparli więcej projektów

Magda Dziadowicz

Wspieracz Anonim

Natalia Laskowska

justkappp

Kasia Madalińska

Beata Suda

Wspieracz Anonim

mmira

Wspieracz Anonim

pwojtas

Wspieracz Anonim

Wspieracz Anonim
